Decyzje związane z wyborem studiów, ścieżki kariery czy ogólnie pojętej drogi życiowej bywają trudne. Musimy wybrać mądrze, od tego zależy nasza przyszłość – co za presja! Problem polega na tym, że tak fiksujemy się na podjęciu decyzji, że zapominamy paru sprawach: po jednym wyborze przyjdą kolejne, a większość decyzji można zmienić i świat się z tego powodu nie zawali. Mało tego, czasem coś, co bierzemy za niepowodzenie czy życiowy błąd okazuje się w ostatecznym rozrachunku momentem, który zadziałał na naszą korzyść lub w jakiś sposób wyszedł nam na dobre. Żeby nie być gołosłowną, mam dla Was dwie historie.
O chłopcu, który nie chciał być lekarzem
W 1809 roku w Anglii urodził się pewien chłopiec. Ze względu na to, że jego rodzina była oddana medycynie (zarówno ojciec, jak i dziadek byli uznanymi lekarzami), wydawało się naturalną koleją rzeczy, że będzie on kontynuował rodzinną tradycję. W wakacje 1825 roku pomagał ojcu leczyć biedotę, jesienią zaczął studia medyczne. Niestety, medycyna nie do końca go pociągała, więc po dwóch latach zrezygnował z tej ścieżki edukacji. Za sugestią ojca podjął studia teologiczne w Cambridge, które miały umożliwić mu karierę anglikańskiego duchownego. Jednocześnie rozwijał swoje zainteresowania przyrodnicze i zyskał krąg przyjaciół o podobnych zainteresowaniach. Nawiązane wówczas znajomości zaowocowały niecodzienną propozycją: znajomy zarekomendował mężczyznę jako przyrodnika do udziału w pewnej wyprawie morskiej, która miała na celu sporządzenie dokładnych map. Zakres obowiązków obejmował raczej towarzyszenie kapitanowi, który łaknął intelektualnej rozrywki niż pracę badawczą, ale młody człowiek zdecydował się wyruszyć. Jak możecie się domyślać, jego ojciec nie był specjalnie zachwycony: chłopak miał być lekarzem, rezygnuje, potem porzuca karierę duchownego dla włóczenia się po świecie, mało tego – chce, żeby mu tę podróż sfinansować! Ostatecznie jednak udało się dojść do porozumienia i młody mężczyzna wziął udział w wyprawie. Wyprawie, która trwała 5 lat i stała się kamieniem milowym nauki – na bazie zebranych wówczas danych została opracowana teoria ewolucji. Pewnie już domyśliliście się, że ten młody chłopak do Karol Darwin.
O chłopcu, który chciał zwiać z zakonu
W 1822 roku na terenie należącym do monarchii austriackiej urodził się inny chłopiec. Miał na imię Johann, pochodził z chłopskiej rodziny i w wieku 21 lat wstąpił do klasztoru. Życie duchowe nie interesowało go jakoś wyjątkowo, ale klasztor zapewnił możliwość kształcenia, na jaką nie było stać jego rodziców. Po kilku latach od przyjęcia święceń klasztorne życie zaczęło mu doskwierać, więc żeby wymigać się od obowiązków duchownego, Johann wpadł na pomysł: zostanie nauczycielem. Znalazł szkołę, która zgodziła się go zatrudnić, jeśli tylko zda formalny egzamin dla nauczycieli przedmiotów ścisłych. Niestety, poszło mu kiepsko, najgorzej geologia i biologia. Po sześciu latach podjął wyzwanie raz jeszcze. Mimo wszelkich starań, nie ukończył egzaminu – pokłócił się z egzaminatorem botaniki i wrócił do klasztoru bez uprawnień nauczyciela. Tam rozgoryczony porażką i wizją pracy w klasztorze do końca życia, zajął się przyklasztornym ogrodem, hodował pszczoły i uprawiał groch. I chociaż jego praca nie została należycie doceniona za jego życia, dzisiaj każdy kojarzy jego nazwisko z genetyką. To pierwsza myśl, kiedy ktoś wspomni Gregora (to imię przyjął w zakonie) Johanna Mendla, czyż nie?
Widzieć porażkę czy szansę?
Gdyby ojciec Karola Darwina postawił na swoim (lub Karol nie próbowałby podjąć ryzyka, jakim była wyprawa na HMS Beagle), świat zyskałby przeciętnego lekarza, nie przepadającego za swoją pracą. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy biologii ewolucyjnej, bo chociaż Darwin nie działał sam – to ostatecznie on jest uznawany za twórcę teorii ewolucji. A Mendel? Zawalony (dwukrotnie) egzamin z biologii nie przeszkodził mu dokonać jednego z ważniejszych odkryć genetyki.
Oczywiście: każda sytuacja jest inna, a ja absolutnie nie namawiam do porzucenia marzeń (np. dostania się na wymarzone studia). Chodzi mi tylko o to, żeby jedno niepowodzenie nie przesłaniało nam widoków na przyszłość. Dlatego zamiast przeżywania ewentualnej porażki czy żałowania wyboru, w większości przypadków lepiej jest skorzystać z szansy jaką daje – na nauczenie się czegoś o sobie. A jak to wygląda u Was?
One Comment
Pingback: