Na temat biologii i matury krąży na świecie sporo mitów. Jedne są niegroźne, inne całkiem poważnie niebezpieczne. Staram się z nimi walczyć, jak umiem, dlatego postanowiłam obalić te najważniejsze i (o zgrozo!) najpowszechniejsze z nich. Przed Państwem cztery mity związane z maturą z biologii.
Biologia to pamięciówa, więc trzeba kuć
Większej bzdury prawdopodobnie nie usłyszycie (chyba, że słuchacie antyszczepionkowców lub ludzi, którzy uważają, że pomidor nie ma genów). Biologia to piękna i złożona dziedzina nauki. Życie nie jest proste, prawda? Więc nie ma co zakładać, że nauka, która to życie opisuje, będzie nieskomplikowana. Mimo wszystko, biologii możecie się nauczyć na pamięć (przynajmniej zakresu obowiązującego do matury). Tylko.. da się, ale po co? [Swoją drogą to przy pewnej objętości materiału zwyczajnie zabraknie Wam czasu; jak nie w liceum to na studiach na pewno].
Ucząc się na pamięć łapiecie wiedzę fragmentaryczną, jak encyklopedia: wie, co to liść, co to korzeń i zna skład atmosfery, ale nie łączy tych informacji w jedną całość, np. proces transportu wody w roślinie. Lub nie rozumie fotosyntezy i transportu asymilatów. Te procesy to po prostu kolejne rzeczy do “zakucia”, kolejne szczegóły do zapamiętania. Lepiej zrozumieć sens, zobaczyć procesy w całej ich złożoności i połączenia między nimi. I faktycznie, początkowo wymaga to sporo pracy, bo jeśli do tej pory nie mieliście do czynienia z takim podejściem, to początki mogą być pracochłonne. Ale jeśli rozumiecie jakiś proces, sens jego poszczególnych etapów, to na egzaminie w większości przypadków rozwiążecie zadanie niezależnie od tego, z jakiej strony “wgryza się” ono w problem. Czy będzie tak różowo przy wyklepaniu definicji? No nie. Zaręczam Wam, że nie będzie.
Nie ma sensu uczyć się wcześniej, bo do matury wszystko zapomnę.
Kolejny hit wśród maturalnych mitów. Zapomnicie – owszem, ale tylko jeśli Waszą ambicją jest klepanie wszystkiego na pamięć. Jednak jeśli przeczytaliście punkt nr 1 to wiecie, że takie działanie jest równie celowe jak czekanie, aż paprotka zakwitnie*. Pisząc “uczyć się” mam na myśli rozumienie i znajdowanie połączeń między poszczególnymi zjawiskami. Kiedy macie więcej czasu, możecie ogarnąć wszystko na spokojnie. Zaplanować odpoczynek (ważne), powtórki, przewidzieć czas na rozwiązywanie arkuszy i zostawić margines błędu – jakieś 2-3 tygodnie zapasu (po ogólnej powtórce) są nieocenione. Dzięki temu w Święta możecie odetchnąć i skupić się na odpoczynku, a jeśli spadnie na Was nieszczęście w postaci choróbska – zdrowieć bez stresu i paniki pt. “o mój bosze, nie zdążę, nie zdążę z niczym”.
Dobrym pomysłem jest pomóc sobie w wakacje przed maturą – i nie, nie chodzi mi o kucie dzień i noc zamiast łapania słońca i szalonych przygód. Ale możecie przeczytać kilka książek, które nie są podręcznikami, a które poszerzą Wasze horyzonty związane z pewnymi gałęziami biologii. Dzięki temu tworzycie sobie jakąś bazę – kontekst, dzięki któremu później przyswajane informacje będą wchodzić do głowy łatwiej i zostawać w niej na dłużej.
Aha, jeszcze jedno: zostawianie sobie najtrudniejszych tematów na koniec, żeby na maturze być z nimi „na świeżo” to bardzo, bardzo zły pomysł.
Nie ma sensu robić notatek, skoro mam vademecum, podręczniki i tysiąc książek. Ewentualnie kupię notatki.
Oto mit uniwersalny, dotyczący nauki w ogóle. Notatki są ważne. I nie muszą zajmować tysiąca godzin, jeśli robimy je z głową. Jeśli macie ochotę, możecie je robić na komputerze i drukować, jeśli chcecie – róbcie ręcznie. Osobiście jestem wielką fanką notowania ręką na papierze, ale nie każdy musi. Mimo wszystko: notujcie. Nie chodzi mi o przepisywanie książek, czy tworzenie ręcznie wikipedii. Ale rozrysowanie sobie najtrudniejszych partii materiału przynosi naprawdę sporo korzyści:
- zgłębiacie materiał, żeby wiedzieć w ogóle, jak się zabrać za tworzenie notatki / rysowanie/ mapę myśli/ cokolwiek robicie
- poświęcacie czas na przekucie informacji w inną formę → dzięki temu Wasz mózg intensywniej pracuje nad daną treścią i lepiej ją zapamiętuje
- macie notatkę, z której łatwiej będzie powtórzyć materiał (w porównaniu z podręcznikiem).
A kupienie gotowych notatek to jak kupienie vademecum. Wiedza sama do głowy nie wskoczy.
Ja jestem ścisłowcem, więc nie umiem pisać rozbudowanych odpowiedzi.
Bzdura! Proszę się tak nie tłumaczyć, tak tłumaczy się nie umysł ścisły, a umysł zakuty! A tak poważnie, to nie każdy musi być mistrzem pióra, ale każdy może się nauczyć w miarę sensownego konstruowania zdań. Czyli takiego, żeby zdania odzwierciedlały precyzyjnie to, co chcemy przekazać a nie “noo o to mi chodziło, tylko powiedziałem inaczej”. To jest umiejętność jak każda inna i można ją wyćwiczyć. Jeśli macie z tym problem, poproście o pomoc biologa, polonistę, koleżankę z klasy humanistycznej lub ciocię, która pracuje w redakcji.. no kogokolwiek. Próbujcie. Najgorsze co możecie sobie zrobić, to unikanie zadań wymagających rozbudowanych odpowiedzi i nie robienie nic. Bo wiecie, one będą na maturze. Na bank.
Wpadły Wam w ucho jakieś inne ciekawe mity związane z maturą albo nauką biologii? Jak tak, to podzielcie się 😉 A jeśli znacie kogoś, kto ma zamiar zdawać maturę z biologii, to podeślijcie mu ten post – może w ten sposób uchronicie go przed zgubnym działaniem edukacyjnej mitologii 😀
*paprocie to rośliny zarodnikowe, więc nie wytwarzają kwiatów [taki biologiczny żarcik, hehe].
One Comment
Pingback: