jak nie uczyć się na pamięć
biologia to życie,  dla nauczyciela,  jak się uczyć

Nie ucz się na pamięć – czyli ucz się jak?

Jakiś czas temu odezwał się do mnie na Facebooku Daniel. Pisał, że nauczyciel biologii powiedział na zajęciach, że nie ma sensu uczenie się biologii na pamięć, bo to nic nie da – po tych słowach nauczyciela Daniel się trochę zestresował, bo do tej pory kuł na pamięć, aż tu się okazało, że ta metoda jest zła. Bo jak inaczej uczyć się biologii, skoro to taki “pamięciowy” przedmiot? Zostałam poproszona o radę, ale temat jest na tyle obszerny i ważny, że postanowiłam się rozpisać. Bo jak to „nie ucz się na pamięć”, skoro mamy zapamiętać?

Spójrzmy na to szerzej.

Pamięć jest niezwykle ważna w naszym życiu (szkoła, studia, praca, prowadzenie samochodu czy listy zakupów), a także w życiu naszego całego gatunku. Teraz zastanówmy się, dzięki czemu Homo sapiens mógł przetrwać kolejne tysiące lat, nie tylko wegetując, ale rozwijając się w coraz szybszym tempie? Dzięki uczeniu się, to jasne. Ale czy chodziło o mechaniczne kucie na pamięć? Niekoniecznie. Samo zapamiętanie informacji, bez umiejętności łączenia ich ze sobą robi z nas encyklopedię i w nikły (o ile w ogóle) sposób przyczynia się do naszego rozwoju. Ale jeśli umiemy łączyć ze sobą pojęcia, dostrzegać połączenia między zjawiskami, wyciągać wnioski z obserwacji – to możemy zdziałać naprawdę sporo.

 

No dobrze, wiemy już, że samo wykucie na niewiele się zda – bo nawet na maturze musicie umieć sformułować swoją myśl w określony sposób, połączyć dwa zagadnienia razem, wyciągnąć wnioski z doświadczenia – nikt nie wymaga tam wypisania regułek.

Ale nie oszukujmy się, nauczyć się nierozerwalnie łączy się z zapamiętać. Na czym polega różnica między uczeniem się na pamięć a zapamiętaniem? Dla mnie istotne jest tu jedno słowo:

zrozumienie

Jeśli rozumiemy jakiś proces, to nie mamy problemu z wytłumaczeniem go komuś własnymi słowami – nie musimy przywoływać regułek z podręcznika, potrafimy wszystko wyjaśnić. I jasne, w biologii jest mnóstwo terminów, nazw własnych, które po prostu trzeba przyswoić. Traktowałabym je raczej jak uczenie się nowych słów we własnym języku, a nie kolejne dziwolągi do zapamiętania. I wiecie co? One są w każdej dziedzinie nauki, za jaką się zabierzecie. Po prostu, żeby wydajnie się komunikować ludzie musieli stworzyć nazwy dla zjawisk, o których rozmawiają. Jeśli zaś mówimy o procesach biologicznych i nauce biologii bez zakuwania, to mam dla Was kilka wskazówek:

Zacznijcie od tego, co już wiecie.

Pozwoli to powiązać Wam nowe informacje z tym, co już mniej więcej ułożyło Wam się w głowie i stworzyło jakiś obraz świata. Przymierzacie się do ogarnięcia tematu fotosyntezy? Na pewno coś wiecie na ten temat. Zastanówcie się przez chwilę, uporządkujcie myśli. A potem..

Ustalcie ogólny sens.

Nawet najbardziej złożony proces da się krótko podsumować. To da Wam ogólny obraz tego, co za chwilę zaczniecie szczegółowo zgłębiać. To niezmiernie ważne, bo bardzo często skupiając się na drobiazgach, tracimy ogólny ogląd całości. Za przykład niech posłuży nam fotosynteza: ogólny sens tego procesu to synteza związków organicznych z nieorganicznych przy wykorzystaniu energii świetlnej. Do tego mały gratis: produktem ubocznym tego procesu jest tlen.

 

Analiza zagadnienia

To kolejny krok: rozbijamy sobie informacje na części. W przypadku fotosyntezy nie jest to trudne: mamy fazę jasną i ciemną. Jeśli są dla Was czarną magią, zastanówcie się, po co? Dlaczego roślina to robi? Co to daje? Faza jasna nie wytwarza żadnego cukru, więc jaki sens? Powstaje tu siła asymilacyjna, która w fazie niezależnej od światła będzie wykorzystana do syntezy związków organicznych.

Dostrzeżcie powiązania.

Znajdujcie odniesienia nowego zagadnienia do tego, co znacie z biologii (serio, tu wszystko się łączy!), z chemii czy życia codziennego. Nie bójcie się, że to będzie nadmiar informacji. Wbrew pozorom to potrafi wiele uprościć.

TUTAJ możecie zobaczyć, o co mi chodzi

Zrozumcie wszystkie słowa z definicji.

Albo wszystkie słowa z wyjaśnienia procesu. Co z tego, że umiecie wyrecytować, że “białko jest polimerem aminokwasów” jeśli nie rozumiecie co to polimer, a pojęcie o aminokwasach macie mgliste? W efekcie nie zrozumiecie, czym to białko jest. To prosty przykład, ale naprawdę bardzo często zdarza się, że uczniowie czy studenci używają słów, których nie rozumieją, powtarzając definicje, których siłą rzeczy nie mogli zrozumieć – ale rzadko komu przychodzi do głowy sprawdzić, co znaczy dane słowo. Może wydawać się to dodatkowym wysiłkiem – ale zaręczam, tylko na krótką metę. W dłuższej perspektywie tylko na tym zyskacie.

Wykorzystujcie różne metody nauki:

skojarzenia, mapy myśli, rysowanie schematów.. im więcej zmysłów zaangażujecie w naukę, tym trwalsze będą efekty. 

 

Rozmawiajcie i pytajcie 

Jeśli czegoś nie rozumiecie, pytajcie. Zawsze. Nauczyciela na zajęciach, kogoś z ławki – dopytujcie.

 

Powtarzajcie

ucząc się kolejnych rzeczy, wracajcie do znanych treści. Powtórki nie muszą być nudne, można np obejrzeć film, taki jak wrzucałam ostatnio na mojego fanpage’a: 

 

 

Sieć neuronalna może być zmieniana, ponieważ synapsy – miejsca połączenia neuronów – są plastyczne, to znaczy, że siła ich powiązania, a więc siła przekazywania sygnału, może się zwiększać lub zmniejszać. Wzmocnienie przekazywania sygnału wiąże się z tym, że pod wpływem stałego równoczesnego pobudzania jakiegoś łącza jego skuteczność w przekazywaniu sygnału się zwiększa

PAMIĘĆ: podstawy neurobiologiczne i możliwości wspomagania Jerzy Vetulani

 

Mimo tego, że jestem gorącym zwolennikiem myślenia i rozumienia na każdym etapie nauczania, to czasem po prostu musimy coś zapamiętać. Tak jest z tabliczką mnożenia (mimo, że rozumiemy o co chodzi w mnożeniu, to przy podawaniu wyniku 6×6 działamy raczej odruchowo), symbolami pierwiastków w układzie okresowym czy kolejnościami faz w mitozie i mejozie. Więc to chyba nie do końca tak, że nauczenie się czegoś na pamięć jest całkowicie bez sensu 😉

 

A Wy jakie macie sposoby na uczenie się ze zrozumieniem? A może wciąż macie z tym problem, albo obserwujecie to u swoich uczniów? Koniecznie dajcie mi znać!

5 komentarzy

  • Pan Tikczer

    Jak to jest u Pani na lekcjach z rysowaniem map myśli? Moje doświadczenia są takie, że na oko 90% uczniów nie cierpi tej metody (niezależnie od tego, czy w wersji „analogowej”, czy też cyfrowej – za pomocą aplikacji). Uczniowie robili mapy myśli tylko do momentu, kiedy istniała taka konieczność (czyli na zajęciach ze strategii uczenia się i na edukacji medialnej – mamy w ofercie takie zajęcia). Później zarzucali tę metodę. Przez kilkanaście lat widziałem bodaj 2 osoby, które stosowały tę metodę całkiem dobrowolnie.

  • Olga

    Osobiście cyfrowe mnie odrzucają, jakoś mi to zupełnie nie działa. Natomiast analogowe jak najbardziej. Przy czym na zajęciach nie stosuję ich w restrykcyjnej formie – tzn. chodzi o to, żeby rozrysować jakiś schemat, dorzucić do niego konsekwencje danego procesu – to nie musi być duża mapa. Ale i nikogo nie zmuszam, notują jak chcą, po prostu ten sposób często wydaje się najszybszy i najbardziej intuicyjny 🙂

  • Pan Tikczer

    Mnie osobiście najbardziej „podchodzą” mapy „połówkowe” – taka mini-notatka, gdzie gałęzie odprowadzam tylko w jedną stronę od głównego hasła. Sprawdza mi się to przy planowaniu zadań do wykonania i notatkach podczas lekcji na tablicy. W „rozłożystej” mapie myśli, przekolorowanej, po prostu się gubię 🙁

  • Olga

    Ja podobnie, 2-3 kolory maks, ewentualnie jakieś podkreślenia lub ramki dla zaznaczenia ważniejszych treści. Chyba że chodzi o pokazanie powiązań między różnymi procesami zachodzącymi np. w komórce – wtedy bywa dość rozłożyście 😉 Każdy robi tak, jak jest dla niego najwygodniej i to jest najfajniejsze 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *